środa, 23 stycznia 2013

002. "Zaskakujący początek"

 W moim pozbawionym szczęścia świecie, istnieje magia. Tak - najprawdziwsza magia. Wydaje sie, że to tylko absurd, fikcja, ale tak nie jest. No może nie było dopóki zostałam czarodziejką. W wieku dziesięciu lat dostałam szansę przeżycia przygody w zaczarowanym świecie wilkołaków, duchów i czarodziei. Od tamtego momentu moje życie doznało przemiany ze zwykłej dziewczynki na najprawdziwszą uczennicę magii i czarodziejstwa w Hogwarcie. Czyli szkole poświęconej dla osób takich jak ja.
Myśli się, że jest to niespotykana, najwspanialsza okazja na przetrwanie niezwykłej historii, ale też w tym kryje się mrok. Nazywany czarną magią, której używają czarnoksiężnicy - czyli czarodzieje poświęcający się złu - używają oni zaklęć niewybaczalnych co jest surowo zabraniane. Jednym z nich jest zaklęcie najgroźniejsze, powodujące natychmiastową śmierć.
Po moim urodzeniu, rodzice zostali zamordowani przez potężnego czarodzieja budzącego postrach i odrazę. Nie znam całkowicie tej historii, ale wiem, że muszę odnaleźć przestępcę i zemścić się na nim całym sercem. A do tego muszę stać się silną, potężną czarownicą.
- Pierwszoroczni, siadać do swoich przedziałów! Nie ma już wyłażenia i biegania po pociągu! - krzyknęłam rozkazująco. - Zaraz was sprawdzę. Jeżeli nie będziecie wykonywać moich poleceń zostaniecie ukarani!
- Przepraszam. - przerwała mi niska dziewczynka, szarpiąca za moją pelerynę. Wściekle zwróciłam na nią uwagę. - Czy ja naprawdę będę czarodziejką? Jak pani? - zdziwiona uspokoiłam swoje nerwy i próbowałam jakoś pocieszyć bladą i wystraszoną buźkę.
- Tak, owszem. Może nawet potężniejszą ode mnie. - uśmiechnęłam się promiennie.
- To pani jest dobrą czarodziejką?
- Osz ty! - sarkastycznie zaczęłam wybuchać gniewem i łaskotać dziecko. Ona próbowała się obronić, ale ze śmiechu przewróciła się na podłogę. Chciałam pomóc jej wstać, ale nagle ktoś mi przerwał.
- Noah? - zapytał męski, troskliwy głos. - To ty? - odwróciłam się i zobaczyłam, że za moimi plecami stoi obiekt moich zainteresowań. Chłopak do którego od dawna darzyłam wielkie uczucia.
- E...Eric?! - zarumieniona próbowałam jakoś uspokoić moje oszalałe serce. Nie mogłam. - Co tutaj robisz? Nie powinieneś już siedzieć w swoim przedziale? Dla uczniów z najstarszego roku? - zaśmiałam się głupio.
- Co? Usłyszałem, że potrzebujesz pomocy więc przyszedłem by ofiarować ci swoje dwie ręce. Co ty na to? - mrugnął do mnie, a ja zahipnotyzowana nie wiedziałam o co mu chodzi. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach domyśliłam się czego oczekuje.
- Dziękuję, ale nie musisz. Dam radę. Jestem już duża. - robiąc radosny uśmieszek zauważyłam jak chłopak zaczyna się ze mnie śmiać. Niechętnie musiałam przyznać, że trochę mnie to zdenerwowało.
- Wiem. Widzę, że jesteś dużą dziewczyną. Ja ci tylko chciałem obciążyć ciężar jaki niesiesz na swoich barkach. - Powiedział i podszedł do dziewczynki, która wlepiła w nas swój wzrok. Podał jej swoją rękę, a ona zdziwiona przyjęła pomoc. - No, już. Teraz idź do reszty kolegów, dobrze? - Jego niewiarygodny śmiech znów spowodował, że emocje wzięły nade mną góre. Zaczerwieniona podeszłam do Erica i uśmiechnęłam się najbardziej uroczo jak tylko potrafiłam.
- Dziękuję.
- Nie ma sprawy. Jak potrzebujesz pomocy, to jestem do usług. - pogłaskał mnie po głowie i odszedł bez pożegnania. Tak bardzo go lubię. Cenię, po prostu zależy mi na nim. Chciałabym być blisko niego. Przy nim czuje się jakby wszystkie moje zmartwienia odleciały w siną dal. Szkoda, że to tylko moja wyobraźnia. Ach, marzenia...
Niechętnie sprawdziłam czy wszyscy pierwszoroczni siedzą na swoich miejscach. Trochę to zajęło. Skończyłam gdy już peron był już w drodze. Nie miałam gdzie usiąść. Szukałam gdzie mogłyby być wolne miejsca, ale nie mogłam znaleźć. Aczkolwiek...
- Noah! - krzyczy uradowana Ginny. Zerkam i widzę jedno wolne miejsce. Obok Harrego i Luny.
- Cześć, co tam słychać? - uśmiechnęłam się szczęśliwa widząc twarze przyjaciół. - Mogę się do was przesiąść? Nigdzie nie było wolnego miejsca.
- Pewnie. - odpowiada Harry. Spoczęłam więc cicho i nie odzywałam się przez całą drogę. Wyjęłam tylko książkę i zanurzyłam się w jej słowach. Gdy byliśmy w połowie podróży zauważyłam, że nie było nigdzie Hermiony i Rona. Coś tutaj nie grało.
- Gdzie Granger i Weasley? - nagle zapytałam.
- Co? Nie wiesz? Dumbeldore ich wezwał w środku wakacji dlatego z nami nie jadą. - odpowiedział Neville.
- Dumbledore? Ale dlaczego? - wtrąciła się Luna.
- Nikt tego nie wie. - ponury Harry spojrzał w okno. Na zewnątrz lało jak z cebry. A do tego było zimno i ciemno.
Niedługo moje urodziny.
To nie jest dzień, który chciałabym obchodzić. Chociaż przyjaciele zawsze coś organizują. Wręczają mi prezenty co sprawia mi przyjemność, ale jednocześnie smutek. Ja... marzę o tym by dostać kiedyś prezent od mamy i taty. Lecz to nie możliwe. Zawsze gdy o nich myślę napada mnie gorycz, strach i złość. Nie wiele osób rozumie mój ból, ale znajdą się tacy którzy ciągle kogoś tracą. Przykładem jest Harry Potter. Podziwiam go za wszystko co robi, ale jego zdolność wpakowania się w kłopoty jest niesamowicie irytująca, ale zabawna. Śmieję się i denerwuję. Naprawdę dziwna ze mnie osoba.
Jednak, mam przyjaciół którzy zawsze przy mnie byli i będą. Tak ja ich, oni wspierają mnie. Cieszy mnie ta myśl.
Nie jestem sama.
- Uwaga! Zaraz będziemy wysiadać! Proszę założyć kurtki i kaptury, bo strasznie pada! Nie będę powtarzać! Macie się teraz przygotować! - ogłaszam i przemawiam do rozumu pierwszoroczniakom. - To dotyczy również ciebie.
- Sama umiem o siebie zadbać. - prychnęła Alice.
- Dobrze. Jeśli jesteś już gotowa to możesz mi pomóc. - uśmiechnęłam się fałszywie. Szatynka westchnęła i odeszła bez słowa a ja kontynuowałam swoje zajęcia. Gdy skończyłam, szybko się przebrałam i czekałam aż pociąg się zatrzyma. Gdy wszyscy wyszli z peronu, moim obowiązkiem było sprawdzić czy wszyscy zabrali swoje rzeczy. Jak dotarłam na sam koniec z myślą, że już opuszczono miejsca, doszłam do wniosku, że się myliłam.
- Draco. Jak było ogłoszenie, że wszyscy mają wyjść to chodzi też o ciebie. Głównie o ciebie. Zmuszona jestem cie wyprowadzić. - bez jednego słowa chwyciłam go za nadgarstek i skierowałam na zewnątrz. Ten niechętnie poszedł za mną. Jednak gdy byliśmy już przy wyjściu ten złapał mnie za włosy i zaciągnął pod ścianę. Przytrzymał mnie mocno i nie pozwalał wypuścić. Zbliżył swoją twarz do mojej i szepnął mi do ucha:
- Czemu nie dołączysz do nas, ślizgonów? U nas byłabyś nie tylko popularna, ale i wszechpotężna! Zostaw te szlamy z Gryffindoru i chodź do nas! - jego ciepły, ale śmierdzący oddech przyprawiał mnie o ciarki. Naprawdę go nie lubię.
- Przykro mi, ale nigdzie się nie wybieram. - parsknęłam. Chłopak westchnął i puścił mnie wolno. Gdy to zrobił ja szybko odskoczyłam i sięgnęłam po swoją różdżkę.
- Wielka szkoda. - naburmuszony wyszedł z pociągu bez pożegnania. Ja zdyszana zakończyłam swoje zajęcia i mogłam wreszcie wyjść. Kierowałam się w stronę Hogwartu, gdzie pewnie apel powitalny już się zaczął.

                                                                            *  *  *

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prosimy każdą osobę, która przeczytała o komentarz!